Dnia 13 kwietnia 1943 r. radio berlińskie obwieściło fakty, których potwierdzenie wstrząsnęło Polską a w zamierzeniu Niemców miało rozsadzić koalicję antyhitlerowską. W Katyniu koło Smoleńska, na terenach zajętych przez Wehrmacht odnaleziono groby tysięcy oficerów polskich, wziętych do niewoli sowieckiej we wrześniu 1939 r. Oficerowie ci, od dawna poszukiwani przez emisariuszy rządu polskiego na terenie formalnie sojuszniczego Związku Sowieckiego, mieli być tu rozstrzelani przez NKWD już wiosna 1940 r. Wkrótce okazało się, że znaleziono zwłoki oficerów, więzionych wcześniej w obozie jenieckim w Kozielsku. Rosjanie natychmiast przypisali popełnienie mordu Niemcom, odrzucając jednocześnie sugestie zbadania sprawy przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Cele propagandowe zostały przez hitlerowców osiągnięte jedynie częściowo, gdyż istotnie doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych pomiędzy ZSRR a polskim rządem w Londynie. Lecz ten ostatni fakt najlepiej wyzyskał Stalin. Otrzymał pretekst do legitymizacji rządów komunistycznych w przyszłej Polsce. Tajemnica Katynia była w okresie powojennym jednym z najpilniej strzeżonych sekretów Kremla. Tzw. "teczka nr.1", zawierająca uchwałę politbiura w sprawie rozstrzelania Polaków, pozostawała w dyspozycji kolejnych Sekretarzy Generalnych KPZR . Dnia 13 kwietnia 1990 r., dokładnie w 57 rocznicę komunikatu niemieckiego, radio moskiewskie przekazało oświadczenie władz Rosji, przyznające fakt popełnienia zbrodni przez stalinowskie służby specjalne. W następnych latach udało się zrekonstruować losy oficerów W.P. więzionych w obozach jenieckich w Ostaszkowie i Starobielsku. Byli oni wiosną 1940 r. wywożeni w kilkusetosobowych grupach do więzień wewnętrznych NKWD w Kalininie (Twerze) i Charkowie. Jeńców wprowadzano pojedyńczo do wygłuszonych akustycznie piwnic, gdzie mordowano ich znienacka strzałem w tył głowy. Zwłoki ofiar wywożono do oddalonych miejsc pochówku w Miednoje i Piatichatkach. Ustalenia te nie wpłynęły szczególnie na utrwaloną w ciągu dziesięcioleci wersję wydarzeń w Katyniu, według której skazańców rozstrzeliwano nad krawędzią dołów w lesie. Poniższy tekst systematyzuje argumenty na rzecz tezy, że technika mordu katyńskiego nie różniła się w sposób istotny od metody, zastosowanej przez oprawców w Twerze i Charkowie. Tekst zawiera również próbę określenia położenia typowanego miejsca zbrodni we współczesnym ukształtowaniu terenu.


"KATYŃ. MODUS OPERANDI"


Michał Synoradzki, Jacek Grodecki, Victoria Plewak


I. Wstęp.

Niedawne doniesienia prasowe o odkryciu masowych grobów w białoruskim Witebsku przypomniały, że do chwili obecnej nie ustalono miejsca pochówku ok. 7 tysięcy osób, spośród ogólnej liczby 25.700 obywateli polskich, skazanych na mocy uchwały Biura Politycznego K.C. WKP(b) z dnia 5.03.1940 r. Nie jest to bynajmniej ostatni znak zapytania w sprawie, określanej często zbiorczo mianem "zbrodni katyńskiej". Do dziś przedmiotem dociekań i spekulacji pozostaje technika egzekucji, przeprowadzonej pomiędzy marcem a majem 1940 r. na terenie uroczyska Kozie Góry nieopodal miejscowości Nowyje Batieki pod Smoleńskiem. Źle się stało, że w swoim czasie władze demokratycznej Rosji nie zdecydowały się na ujawnienie pełnych informacji na temat ostatnich chwil życia zamordowanych tu z górą czterech tysięcy oficerów Wojska Polskiego, jeńców obozu w Kozielsku. Choć zapewne mogły. Nie przekonuje wyjaśnienie, iż odnalezienie bezpośrednich świadków masakry spośród jej wykonawców było niemożliwe, skoro możliwe było w przypadku ich rówieśników z kręgu Tweru i Charkowa. W rezultacie w świadomości społecznej Katyń jawi się wciąż jako zbrodnia z kluczem. Stan taki nie służy nikomu. Pozostaje nadal liczyć na odważnych i mądrych Rosjan, od których zależy wyjaśnienie do końca sprawy, która nadość już ich państwu zaszkodziła. Czekają na swojego badacza losy znanych przecież z nazwiska egzekutorów, którym udało się już ujść ręce doczesnej sprawiedliwości. Rosyjska Komisja Ekspertów w swym orzeczeniu z dnia 02.08.1993 r. przyznała, że przeprowadzone badania pozostawiły otwartą kwestię ostatecznego określenia wszystkich okoliczności zbrodni. Niewiele wcześniej, bo w latach 1990-1991 rozmowy prokuratorów rosyjskich z Piotrem Supronienko, Dmitrijem Tokariewem i Mitrofanem Syromatnikowem umożliwiły odtworzenie ostatniej drogi jeńców Ostaszkowa i Starobielska, rzucając jaskrawe światło na metody oprawców NKWD. Narosły naprawdę istotne pytania, jak dotąd bez odpowiedzi. Czy po ujawnieniu wspomnianych zeznań oraz wyników badań archeologicznych w Piatichatkach i Miednoje są rzeczowe podstawy by twierdzić, że metoda uśmiercania ludzi w Katyniu zasadniczo różniła się od metody zastosowanej w Twerze i Charkowie? Czy postawiona niezależnie przez komisję hitlerowską i PCK generalna konkluzja dotycząca mechanizmu mordu w Katyniu da się jeszcze utrzymać?

II. Poszlaki wiktymologiczne.

Rozważań na temat przebiegu zbrodni katyńskiej nie można prowadzić bez uwzględnienia profesjonalizmu zabójców, na co zwracali uwagę już członkowie PCK w 1943 r. [1]   Z literatury sowietologicznej wyłania się pewien standard wykonywania kary śmierci przez organy bezpieczeństwa państwowego ZSRR. Nie siląc się na dogłębną analizę tematu, należy zauważyć, że nacisk kładziono tu raczej na skuteczność, niż psychiczną lub fizyczną dolegliwość dla skazanych. Stąd chętnie stosowaną metodą egzekucji był strzał z broni krótkiej w tył głowy, dający największą pewność natychmiastowego uśmiercenia. Wariant perfekcyjny : - kula przechodząc przez kręgosłup i wychodząc ustami powodowała skurcz mięśni i w konsekwencji minimalne krwawienie. Mniej więc było sprzątania i zmniejszała się możliwość, że następny wprowadzony na kaźń jeniec zorientuje się co do swego losu, utrudniając jego spełnienie. Można było tym samym polepszyć efektywność pracy. [2]   Wykonanie wymagało mistrza w rzemiośle: I wówczas zobaczyłem całą tę grozę. Przyszliśmy tam. Po kilku minutach Błochin włożył całą swoją odzież specjalną: brązową skorzaną czapkę, długi skórzany fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami powyżej łokci. Na mnie wywarło to ogromne wrażenie - zobaczyłem kata!. [3]   Kluczowym elementem działania było całkowite zaskoczenie skazańca. W. Suworow wspominał egzekucję dezertera z armii sowieckiej w trakcie inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. [4]   Za plecami stojącego przed frontem kompanii, nieświadomego żołnierza czaił się kat z KGB. Strzał w tył głowy padł znienacka jeszcze przed doczytaniem sentencji wyroku śmierci. Lecz regułą była izolacja ofiary. Najłatwiej ją osiągano w piwnicach obiektów zajmowanych przez policję polityczną, co miało tradycję sięgającą przynajmniej zabójstwa rodziny carskiej. Jej utrwaleniu sprzyjała oficjalna hipokryzja. Stosując bez żenady zasady klasycznego procesu inkwizycyjnego (tzw. "trojka"), państwo sowieckie nie wykorzystywało funkcji społecznego zastraszenia karą śmierci w stopniu adekwatnym do faktycznych rozmiarów jej stosowania. Mimo sloganów o zaostrzającej się walce klasowej, ludobójstwa nie dało się usytuować w rozsądnym stosunku do głoszonych haseł humanitaryzmu i praworządności komunistycznej. Stąd oficjalne określanie obiektów martyrologii mianem miejsc rekreacji i wypoczynku. Poczucie legitymizacji zbrodni dawała rytualizacja mordu, przejawiająca się wymogiem przeprowadzenia czynności quasi-sądowej w scenerii symboliki państwowej (tzw. "czerwony pokój", inaczej "świetlica leninowska"). Skala zbrodni wymagała wysokiej efektywności uśmiercania. W roku 1940, po z górą dwudziestu latach represji, Sowieci dysponowali kadrami dla których likwidacja Polaków była zadaniem rutynowym. Byli to wysokiej klasy zawodowcy, stosujący się do prawideł prakseologii swego fachu. Sposób działania zabójcy musi uwzględniać m.in. siłę fizyczną, mentalność oraz morale przyszłej ofiary. Nabierają te czynniki odpowiednio większego znaczenia gdy planowane jest zabójstwo zbiorowe. Na podstawie sporej ilości przekazów można zasadnie twierdzić, że z wiktymologicznego punktu widzenia oficerowie W.P. nie byli łatwym celem mordercy. [5]   Alternatywą było albo zastosowanie brutalnej siły fizycznej o dużym nasileniu, lub też wyrafinowanego podstępu. Egzekutorzy świadomie wybrali to drugie. Stopniowy rozładunek obozów należało zainteresowanym w jakiś sposób zracjonalizować. Ze źródeł bezpośrednich wynika, że jeńców Kozielska jeszcze na długo przed wywózką w nieznane, poddano intensywnym działaniom socjotechnicznym. Sięgnięto po metodę uporczywego rozpuszczania plotek, dotyczących miejsc oczekiwanych wywózek (tzw. "jop"- na oznaczenie "jeden oficer powiedział"). [6]   Współpracujący z NKWD oficerowie-konfidenci, nie świadomi chyba następstw własnych działań, zdezorientowali społeczność obozową. Plotki zawierały treści diametralnie rozbieżne; od perspektywy wyjazdu do krajów neutralnych, poprzez opcję wydania Niemcom, aż do rzekomo najgorszego wariantu, czyli zesłania do łagrów na Północy lub Dalekim Wschodzie. Ten prosty zabieg skutecznie odwrócił uwagę od rzeczywistego celu wywózki, wzbudzając nadzieję odmiany dotychczasowego położenia. Większość oficerów nie mogła się doczekać swojej kolejki wyjazdu, niektórzy z nich prosili nawet o jego przyśpieszenie. Miarą sukcesu socjotechnicznego NKWD jest brak relacji, by ktokolwiek brał pod uwagę możliwość śmiertelnego niebezpieczeństwa związanego z rozładowaniem obozu. Przeznaczenia podróży skazańcy nie domyślali się nawet będąc już we wnętrzu lasu katyńskiego. Uderza uwaga oficera amerykańskiego Van Vlieta, który oglądał groby w 1943 roku, jako jeniec sprowadzony z obozu z Niemczech: - ofiary były całkowicie zaskoczone śmiercią . [7]  

III. Tradycja opisu zbrodni.

Przemożny wpływ na historyczną wizję przebiegu masakry w lesie katyńskim miały wnioski z obdukcji zwłok oraz oględzin terenu, zawarte w "Amtliches Material zum Massenmord von Katyn" a także sprawozdania osób z kręgu ekipy PCK, w szczególności K. Skarżyńskiego oraz dr M. Wodzińskiego. Ten ostatni w raporcie sporządzonym jeszcze w 1947 roku, podtrzymał swój pierwotny wniosek, iż egzekucji dokonano w pobliżu, względnie nawet po wprowadzeniu ofiar do wnętrza uprzednio wykopanych dołów. Głównym argumentem było znalezienie w miejscu ekshumacji nie tylko znacznej ilości wystrzelonych pocisków, lecz także kilkuset łusek. Z uwagi na wprowadzony przez Niemców zakaz ich zbierania, dokładnej ilości ujawnionych elementów amunicji nie odnotowano. Znalezisko przesądziło zasadniczo zgodną opinię większości badaczy na następnych kilka dekad. [8]   Brak śladów przedśmiertnej walki nasuwał wytłumaczenie, iż ofiary musiały być obezwładnione przed śmiercią przez pomocników kata. Skrępowanie rąk od tyłu sznurkiem u około 20% zwłok wyjaśniano prewencją wobec ofiar młodszych i silniejszych fizycznie. Stwierdzone w pewnej liczbie przypadków zarzucanie płaszczy na głowę z jednoczesnym skrępowaniem rąk z tyłu, uzasadniano tłumieniem krzyków ofiar przed śmiercią. Wnioski te w sumie pokrywały się z tezami ekspertów, powołanych przez stronę niemiecką. Znany badacz problematyki zbrodni katyńskiej J.K. Zawodny nie widział podstaw do ich podważania: Ofiary musiano najwidoczniej obezwładnić i trzymać, gdy kat strzelał do nich, w przeciwnym wypadku śmiertelne rany nie byłyby u wszystkich tak identyczne. [9]   Autor przypomniał informację z trzeciej ręki opublikowaną w roku 1943 przez "Volkischer Beobachter" oraz "Nowy Kurier Warszawski": Polacy musieli położyć się twarzą do ziemi na linii grobów, a dwóch NKWD - zistów przechodziło wzdłuż nich; jeden strzelał do oficerów przyłożywszy im rewolwer do głowy, drugi ładował broń. Zawodny wzmiankował też wersję "Nowego Kuriera Warszawskiego", według której jeńców zmuszono raczej do wejścia do grobów i położenia się na już zabitych lub umierających kolegach i dopiero wtedy przykładano im do głowy rewolwer i oddawano śmiertelny strzał. Prasa okupacyjna sugerowała również, że oficerowie sami wykopali groby, na których skraju, według jeszcze innej wersji, musieli uklęknąć przed rozstrzelaniem.


niemeckie zdjęcie lotnicze

1.Jeńców wożono ze stacji pozbawioną okien karetką więzienną lub zwykłym autobusem, którego okna były jednak od zewnątrz zasmarowane wapnem. Na zdjęciu lotniczym masowe groby w trakcie ekshumacji. W jego gónej części widoczny fragment głównej drogi leśnej, prowadzącej z szosy witebskiej do willi NKWD. Uderza niewielka odległość dołów od drogi. (foto"Amtliches Material zum Massenmord von Katyn"Berlin 1943)


Współcześnie J. Tucholski przekazał sugestywną relację z drugiej ręki J. Laskowskiego; - Jeńcy byli brani zza ogrodzenia i wywożeni ciężarówkami wiejską drogą na Wzgórze Kóz. Właśnie wtedy, gdy ich wysadzano, krępowano im ręce. Przerażenie zamieniało się w rozpacz. Wyglądało na to, że gdy więzień stawiał opór, to oprawca zarzucał mu na głowę płaszcz, wiążąc go naokoło szyi i zakapturowanego prowadził na skraj dołu. W wielu właśnie wypadkach, takie zwłoki znaleziono, omotane i z dziurą płaszczu, tam, gdzie znajdowała się podstawa czaszki. Dla idących na śmierć bez protestu widok ten musiał być makabryczny. W szerokim, głębokim dole leżeli ich towarzysze, poukładani ciasno przy ścianach dołu, głowy przy nogach, jak sardynki w puszce. W środku grobu nie przestrzegano już tak porządku. W tę i tamtą stronę deptali po ciałach oprawcy, ciągnąc zwłoki w różne strony, depcząc we krwi. [10]   Tamże przypomniano propagandowy plakat hitlerowski rozpowszechniany w okupowanej Francji, a przedstawiający funkcjonariuszy NKWD, rozstrzeliwujących polskiego oficera stojącego nad krawędzią dołu śmierci. W literaturze pięknej wizję taką utrwalili m.in.Wł. Odojewski i J. Trznadel. [11]   Ciekawe, że sami badacze rosyjscy, których zaangażowaniu i odwadze wiele zawdzięcza stan współczesnych badań nad problematyką katyńską, nie podjęli próby samodzielnego wyjaśnienia kwestii modus operandi, wpisując z reguły swe ustalenia w rezultaty śledztwa niemieckiego z 1943 r. Podkreślając, że w dokumentacji Zarządu NKWD ZSRR do spraw Jeńców Wojennych oraz Głównego Zarządu Wojsk Konwojowych nie ma żadnych dokumentów świadczących o tym, jak odbywało się rozstrzeliwanie, podzielono tradycyjny pogląd: Niedaleko Gniezdowa, w sosnowym lesie obok domu wypoczynkowego NKWD, grupami w cyklu pół godzinnym rozstrzeliwano oficerów bezpośrednio nad głębokimi wykopami. [12]   Lecz Rosjanie cytują przekazy pochodzące zawsze z drugiej lub nawet z trzeciej ręki, przy tym budzące sporo wątpliwości merytorycznych i wzajemnie sprzeczne. Ja sam byłem w Kozich Górach przypadkowo i widziałem - rów był duży, ciągnął się do samych moczarów, a w tym rowie leżeli warstwami przysypani ziemią Polacy, których rozstrzeliwano wprost w rowie. Wiem to, ponieważ sam widziałem trupy (przysypane ziemią) Polaków. O okolicznościach rozstrzeliwania mówił mi Ustinow: to był kierowca, który woził Polaków na rozstrzelanie i widział, jak sam mówił, jak to było. Z samochodów ich wyładowywano wprost do rowów i strzelano, a niektórych dobijano bagnetem. [13]   Od majora KGB Nikołaja Smirnowa, który z kolei słyszał o tym od uczestnika egzekucji Mokrżyckiego dowiedziano się, że Polaków rozstrzeliwano grupami. Wprowadzano ich na miejsce ogrodzone płotem z desek i odczytywano nazwiska. W tym samym czasie Stelmach, Mokrżycki oraz inni członkowie grupy komendantów, stojąc na specjalnych podwyższeniach [sic!- przyp. autorów], strzelali do nich z góry w tył głowy. [14]   Niewiedza na temat przebiegu kaźni powoduje czasem oczywiste wpadki dziennikarskie i w polskiej prasie, jak w wywiadzie Anny Żebrowskiej z Richardem Pipesem, gdzie padło niefrasobliwe stwierdzenie, iż oficerów w Katyniu ustawiano po dwóch i strzelano w skroń, tak by jedna kula przechodziła przez dwie głowy. [15]   Teza o egzekucji nad dołami w lesie katyńskim przyjęta tak przez Niemców, jak i PCK, nie znalazła nigdy ani zasadniczego potwierdzenia, ani też stanowczego zaprzeczenia. Ujawnione poszlaki rzeczowe i osobowe w najlepszym wypadku wzajemnie się nie dopełniają. Brak zeznań bezpośrednich świadków kompensują w jakiejś mierze informacje Tokariewa i Syromiatnikowa, odnoszące się do zbrodni w Twerze i Charkowie a także analogie znalezisk archeologicznych na wszystkich trzech cmentarzyskach oficerów.

IV. Wątpliwości kontestatorów.

W Katyniu uśmiercono jednym strzałem ok. 99.5% ofiar - w ogromnej większości sprawnych fizycznie mężczyzn. [16]   Wyładunek oficerów w pobliżu dołów zapełnionych ciałami ich kolegów musiałby wywołać zbiorowe lub indywidualne straceńcze próby oporu, które uniemożliwiłyby stwierdzoną precyzję zabójstwa, a zamieszanie uniemożliwiłoby standardową procedurę weryfikacji tożsamości skazańców. W najnowszej literaturze wyrażano poglądy krytyczne wobec tradycyjnie przyjmowanej wizji mordu: -od istotnych korekt sposobu działania zabójców przy założeniu, że miejscem stracenia były jednak tzw. "doły śmierci", poprzez ostrożne dopuszczenie, że przynajmniej w części przypadków miejscem straceń była willa NKWD nad Dnieprem, aż po radykalne zaprzeczenie dotychczasowej tradycji poprzez umiejscowienie miejsca zbrodni w ogóle poza terenem lasu katyńskiego. J. Trznadel, nawiązując do wcześniejszych spostrzeżeń J. Mackiewicza, dokonał wyczerpującej analizy treści przedśmiertnego zapisku w notatniku, znalezionym przy zwłokach mjr. Adama Solskiego (in fine: "9.IV od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straże) przywieziono gdzieś do lasu coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30 (8.30) pytano mnie o obrączkę, którą ?? zabrano ruble, pas główny - scyzoryk (sic)"). Posiłkując się dosłownym brzmieniem ostatniego zapisku nieznanego oficera, wywiezionego innym transportem, a oznaczonego numerem 3186 na liście niemieckiej, autor zauważył, że u końca obu notatników pojawiło się słowo "letnisko", oznaczające "dom i las" lub "dom wypoczynkowy w lesie". Zbieżność nie mogła być przypadkowa. Trudno polemizować z siłą argumentacji, opartej na esencjalnie źródłowych dokumentach; Solski nie napisałby niewątpliwie tego, co napisał, gdyby samochód zatrzymał się w czystym lesie, lub gdyby oficerowie stali otoczeni przez NKWD (po rewizji) w niedalekiej odległości od egzekucyjnego dołu. [17]   Nieczytelne słowo kończące drugi ze wspomnianych pamiętników; ("Godz. 17-ta za Smoleńskiem 5 klm jest letnisko [?] 127 przygotowano kar...") autor zinterpretował jako "karetki". Stąd teza, że oficerów ze stacji Gniezdowo przewożono nie w okolicę tzw. "dołów śmierci", lecz do willi NKWD w głębi lasu katyńskiego: Po rewizji w daczy popychani, brutalizowani, wiązani, byli wyprowadzani już "przygotowani" do celi śmierci ruchomego więzienia, wsadzani do karetki. Zatrzaskiwały się drzwi, wsiadała eskorta, czernyj woron szybko przebywał odległość owych kilkuset metrów. Tymczasem przy willi ładowano następną grupę do następnego czernego worona. Pierwszy samochód podjeżdżał nad brzeg dołu, poczem oficerowie byli zapewne wyprowadzani pojedyńczo, prowadzeni przez eskortę pod ramiona i strzelani nad grobem [...]. Gdy kończyła się egzekucja oficerów z pierwszej karetki, nadjeżdżała właśnie druga, zaś tamta próżna kierowała się znów do willi NKWD, czyli domu oddycha, zapewniając koliste funkcjonowanie cyklu mordu. [18]   Jeńcy, po przejściu procedury identyfikacyjnej w pomieszczeniu tzw. "czerwonej świetlicy" w willi nad Dnieprem, mieli być tylnym wyjściem wyprowadzani z budynku i umieszczani w celkach karetki więziennej, którą następnie wieziono ich nad doły śmierci. Wewnętrzna logika wywodu zachowana została kosztem komplikacji scenariusza wydarzeń. Autor był tego świadom, uprzedzając z góry oczywiste wątpliwości. Najpierw, dlaczego modus operandi w Katyniu miałoby się zasadniczo różnić od stwierdzonego w Charkowie i Twerze, gdzie przecież rozstrzeliwano w pomieszczeniach piwnicznych. Ale od daczy do dołów śmierci było nie 15-20 kilometrów, ale zaledwie kilkaset metrów. Łatwiej transportować żywych nad doły śmierci, niż zakrwawione zwłoki. [19]   Logiczne. Jeśli nie zauważyć, że skoro w Charkowie i Twerze liczono się z koniecznością transportu zwłok na takąż odległość, kilkusetmetrowy dystans w lesie katyńskim był drobnostką. Idąc za rozumowaniem J. Trznadla rozstrzeliwanie w piwnicach twerskich i charkowskich było ekonomicznym absurdem, skoro egzekucji można było dokonać w lasach Miednoje i Piatichatek. Jeśli jednak było inaczej, zaskakuje, że mord w lesie katyńskim był, z punktu widzenia ekonomiki zbrodni, najtańszy. Z tej perspektywy jasne stają się przesłanki dla których smoleńskie NKWD wybrało zasadniczo Katyń, a nie piwnice własnego więzienia wewnętrznego, skąd odległość do przyszłego miejsca pochówku ofiar wynosiła w przybliżeniu owe "15-20" kilometrów. Dalej, jaki miałby być sens dowożenia oficerów aż do willi w głębi lasu karetkami typu "cziornyj woron", jeśli po rewizji miano ich przeładować do podobnych karetek dowożących z powrotem nad "doły śmierci". Skąd ta komplikacja technologii, jeśli optymalny moment dla uśmiercenia ofiar zaistniał już w willi? Nie znajdując dobrej odpowiedzi, autor odwołał się do wczesnych przypuszczeń J. Mackiewicza, że rewizja wynikła z samowolnej inicjatywy katów, powodowanych motywem rabunku. Dlaczego jednak w trakcie ekshumacji w roku 1943, i jeszcze w latach 90- tych przy zwłokach ofiar znaleziono aż tyle przedmiotów o materialnej wartości? [20]   Może bandyci liczyli na drobny łup, nie hamując harmonogramu egzekucji? Jeśli by tak było, czy ludziom, którym przypadło wykonanie jednego z najtajniejszych zadań państwowych w historii ZSRR przysługiwałoby miano profesjonalistów? Oficjalna, choć pobieżna rewizja ofiar przed straceniem była zastosowana wobec jeńców z wszystkich trzech obozów. [21]   Włączając stwierdzoną praktykę odcinania skórzanych cholew butów oficerskich dla ich wykorzystania wtórnego, nic nie dowodzi samowolnej inicjatywy oprawców. Wielokrotnie podkreślano, że rzeczy, możliwe do zidentyfikowania podlegały pogrzebaniu. Kaci Stalina nie byli pospolitymi złodziejami.


Szkic orientacyjny okolicy zbrodni

2. Szkic orientacyjny okolicy zbrodni - kolorem zielonym zaznaczono aktualną zabudowę , kolorem czerwonym - sieć dróg, kolorem niebieskim - typowane przez autorów położenie willi NKWD. Tło szkicu - zdjęcie wykonane w 1992 roku w ramach SPOT - francuskiego systemu satelitarnego o rozdzielczości 10 m (panchromatycznego). Żródło: " © CNES/SPOT IMAGE 1992-1994"


Ostrożne przypuszczenia o możliwości wykonania egzekucji w willi nad Dnieprem sygnalizowano od samego początku sprawy. Współcześnie M.M. Blombergowa, archeolog z Uniwersytetu Łódzkiego konstatowała, że badania archeologiczne, prowadzone w Katyniu w latach 1994-1995 bynajmniej nie potwierdziły utrwalonego poglądu na temat rozstrzeliwania oficerów z Kozielska bezpośrednio nad dołami śmierci: Jest wiele wskazówek przemawiających za tym, że mordu dokonywano w innym miejscu, być może w piwnicach willi stojącej nad brzegiem Dniepru a spalonej po wyzwoleniu Smoleńska. [22]   St. Mikke odnotował m.in.: Są łuski, które jednak mogą świadczyć tak, za jedną, jak i za drugą wersją. Archeolog Justyn Skowron, który pracował w Miednoje, mówi, że tam przy zwłokach także znajdywano łuski, choć wiadomo, że strzelano w budynku NKWD w Twerze. Profesor Blomberg przypomina, że w jamach ustnych ofiar jeszcze w 1943 r. znajdowały się wióry. Czyżby właśnie wióry wysypywano na podłogę pomieszczenia, by łatwiej usuwać krew?. [23]   Podejrzenia, iż egzekucji nie dokonano nad dołami wzbudzało też miejscowo regularne zaleganie zwłok, zwłaszcza w grobie nr 2. Ich pieczołowite układanie nie zgadzało się z wersją o pospiesznym rozstrzeliwaniu ofiar nad wykopami. Uwzględniając ogólny nieład ułożenia zwłok stwierdzony tak w Piatichatkach, jak i Miednoje, obecnie wiemy, że ślad ten prowadził donikąd. Nieład ułożenia większości zwłok w mogiłach katyńskich nie jest istotną poszlaką na poparcie którejkolwiek z tez, dotyczących miejsca zbrodni. Wspomnijmy na marginesie teorię egzekucji poza lasem katyńskim. Z rewelacyjną sugestią, podważającą podstawowe wnioski śledztwa z 1943 r. wystąpił W. Godziemba - Maliszewski. [24]   Mord mógł według niego nastąpić nie w samym lesie ale w tajnych budowlach istniejących nieopodal stacji kolejowej w Gniezdowie, skąd następnie zwłoki wywieziono do miejsca pochówku. Wspierając się nowatorskimi interpretacjami zdjęć, wykonanych przez Luftwaffe w okresie 1941-1944, autor uwzględnił fakt, że odgłosy egzekucji nie były słyszane przez okoliczną ludność. Wygłuszone miejsce kaźni (np. głęboki wykop) miałoby znajdować się w rejonie tzw. północnej rampy kolejowej.

V. Projekcja zbrodniczych doświadczeń śledczego.

Wiedza o hitlerowskich metodach eksterminacji determinowała rozumowanie nie tylko samych Niemców, lecz także członków PCK, którym metody okupanta w Generalnej Guberni były już dobrze znane. W 1943 roku najważniejsza była odpowiedź na pytanie o sprawcę zbrodni. Kwestia modus operandi była drugorzędna. Ekipa PCK skrzętnie odnotowywała poszlaki winy niemieckiej, unikając roli bezwolnego narzędzia propagandy goebbelsowskiej. Niekiedy prowadziło to do błędów, jak przekręcenie przez dr Wodzińskiego cytowanej już notatki mjr A. Solskiego tak, iż wynikało z niej wprost, że miejscem egzekucji był doły w lesie. Później również i Komisja Burdenki nie ustrzegła się przed mimowolną projekcją sowieckich doświadczeń. Rosjanie "ustalili" m.in., że przesłuchiwane przez Komisję kobiety zatrudnione przez Niemców w willi nad Dnieprem miały mieć zakaz wstępu do niektórych pomieszczeń, zaś ciężarówki wożące jeńców z Gniezdowa rzekomo pomiędzy sierpniem a wrześniem 1941 roku podjeżdżały do samego budynku. Zauważmy, że stanowiąc novum wobec wcześniejszych ustaleń śledztwa niemieckiego, okoliczności te były zupełnie zbędne dla linii obrony Rosjan. W podstawowym tekście źródłowym: "Amtliches.." wyraźnie widać zamiar doraźnego, politycznego wyeksploatowania zbrodni. Względy poznania znalazły się na planie dalszym, choć czasu na przeprowadzenie rzetelnego śledztwa było nader dużo. Mniejsza już o to, że poszlaki zbrodni wiadome były urzędom hitlerowskim już w 1942 roku. Ważniejsze, że elementarnych czynności zabezpieczenia materiału dowodowego zaniechano jeszcze nawet w okresie od czerwca do września 1943 r. a więc po zakończeniu ekshumacji a przed wkroczeniem Rosjan. [25]   Lista błędów śledztwa, winna być obecnie uzupełniona o zarzuty, wynikające z aktualnej wiedzy o zbrodni twerskiej i charkowskiej. Należy tu wymienić: (1).- nadanie nadmiernego znaczenia znalezisku elementów amunicji w grobach, (2).- nieudolne przesłuchanie świadków, (3).- zaniechanie prób akustycznych, (4)- pominięcie badań kryminalistycznych w willi NKWD. Dopiero wzajemne powiązanie tych zarzutów daje adekwatne wyobrażenie skali błędu. Piatichatki - miejsce pochówku oficerów rozstrzelanych w odległym o ok. 20 km. Charkowie. Jeszcze po upływie ponad pięćdziesięciu lat od momentu zbrodni znaleziono tu łuski, pociski a nawet całe paczki nie wystrzelonych nabojów. Już w lipcu i sierpniu 1991 r., w trakcie ekshumacji sondażowej znaleziono, nie licząc samych pocisków, 308 sztuk łusek do amunicji stosowanej w różnych typach broni palnej. [26]   Rozwinięcie badań archeologicznych w latach późniejszych potwierdziło masowość znaleziska. I to w większości dołów. [27]   W Miednoje, gdzie zakres badań archeologicznych, zwłaszcza w stosunku do liczby pochowanych tam ofiar, był wyraźnie węższy, niż w Piatichatkach, zaś bez porównania węższy, niż w Katyniu, zdołano w trakcie ekshumacji sondażowej w 1991 r. zarejestrować znalezisko łusek, pochodzących z wystrzelonej amunicji do broni krótkiej, w liczbie 37 sztuk. [28]   I tu rozwinięcie wykopalisk potwierdziło jedynie regułę odkrycia. Łuski po nabojach znajdywano najczęściej po kilka w jednym miejscu. [29]   W grobach Miednoje spoczywają zastrzeleni w piwnicy odległego o ponad 20 km. więzienia wewnętrznego NKWD w ówczesnym Kalininie, zaś w Piatichatkach zastrzeleni w równie odległym więzieniu NKWD w Charkowie. Czyli już podwójny zbieg okoliczności? Teza, że doły grobowe traktowane były jako wysypisko odpadów zbrodni ma w świetle zeznań Tokariewa i Syromiatnikowa podstawy dużo mocniejsze niż wynikłe natychmiast spekulacje, iż jakaś wydzielona grupa oficerów została z niejasnych powodów rozstrzelana na miejscu w Piatichatkach (rozumując konsekwentnie - dlaczego też nie w Miednoje?) Odkrycie elementów amunicji również na innych cmentarzyskach winno skutkować odwróceniem domniemań katyńskich, albowiem podstawowy argument zapoczątkowujący tradycję modus operandi traci na znaczeniu. W roku 1943 zlekceważono kardynalny fakt, że strzały i krzyki ofiar słyszał wyłącznie P. Kisielow, zamieszkały w najbliższym sąsiedztwie lasu. 72-letniego "mużyka" już nie dopytano, kiedy i ile razy słyszał te hałasy. Poza Kisielowem literalnie żaden z pozostałych świadków, zamieszkałych lub zatrudnionych w okolicy, i z reguły ochoczo potwierdzających poszlaki winy NKWD, nie słyszał ani huku wystrzałów z broni palnej, ani też innych podejrzanych odgłosów. [30]   Mimo, że wspominano o odgłosach egzekucji, jakie docierały z lasu jeszcze w latach 20-tych. [31]   Uznawane za najwartościwsze zeznania I. Kriwozercowa nie wpłynęły szczególnie na ustalenia śledztwa: Sądzę, że jeńców podwożono do daczy, gdzie ich od razu spisywano, wywoływano jednego po drugim i zabijano na miejscu lub odstawiano na miejsce kaźni w lesie. Kaźń nie mogła odbywać się nad samymi brzegami rowów, gdyż skoro je później odkryto, zwłoki leżały równo, jedne na drugich. Strzałów w lesie nie słyszałem i wątpię, by je ktokolwiek słyszał. Dacza położona jest daleko od szosy i ludzkich zabudowań, a las głęboki. Jeńców, jak wiadomo, zabijano jednym strzałem w tył czaszki. Czeka zwykła przy tym podczas skrytych egzekucji puszczać w ruch motory samochodów, których hałas głuszył odgłosy strzałów i krzyków. [32]   Niczego nie słyszały same ofiary czekające na stacji kolejowej w Gniezdowie, odległej od miejsca zbrodni w linii prostej ok. 3 km. [33]   Niemiec, prof. G. Buhtz badając miejsce zbrodni wyraził przypuszczenie, że "strzały w i d o c z n i e [podkr. autorów] głuszył las, mały kaliber i duża odległość od najbliższych chat". [34]   A przecież G. Buhtz nie był amatorem. Przeprowadzenie prostego eksperymentu leżało wówczas w zasięgu własnej kabury. Zaniechanie hitlerowskiego naukowca tłumaczy jedynie brak oficjalnych dyrektyw wyczerpującego wyjaśnienia okoliczności zbrodni oraz nadrzędność propagandowego celu wykorzystania wyników badań. Obecnie przeprowadzenie próby donośności huku strzału pistoletowego w Katyniu nie dałoby już miarodajnych rezultatów (np "lasek" katyński to dziś już bór). Nie ma jednak wątpliwości, że sam teren nie stanowi czarnej dziury akustycznej. [35]   W dniach 16.08.2000 r. oraz 23.03.2001 r. na poligonie Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia w Zielonce pod Warszawą odbyły się dwie próby, których celem było określenie przybliżonego zasięgu słyszalności huku wystrzału z broni, która mogła być użyta w trakcie mordu, przy założeniu elementarnych podobieństw terenowych. Eksperyment, przeprowadzony w marcu 2001 r., uściślił wyniki eksperymentu z sierpnia 2000 r., uwzględniając przybliżone warunki atmosferyczne w okresie zbrodni. [36]   Ekstrapolacja uzyskanych wyników na teren Katynia pozwalałaby postawić następujące tezy robocze: (a).- odgłos strzałów nad tzw. "dołami śmierci" nie byłby słyszalny dla osób nieuprzedzonych, znajdujących się na stacji kolejowej w Gniezdowie, (b).- odgłos tychże strzałów musiałby być wyraźnie słyszalny nawet dla osób specjalnie nie nasłuchujących w promieniu do 1,5 km. od miejsca egzekucji, zaś wystarczająco słyszalny dla osób nasłuchujących, znajdujących się nawet w odległości 2,5 -3 km. Oficerowie, wyładowywani na stacji Gniezdowo nie nasłuchiwali huku dalekich wystrzałów. Ludności Nowych Batieków z przysiółkami nie można jednak traktować podobnie, zważywszy, że domyślali się oni celu transportów, obserwowanych stale w okresie ok. 6 tygodni. Tę kategorię obserwatorów jesteśmy uprawnieni traktować jako uprzedzonych i spodziewających się odgłosu wystrzałów. Brak relacji, by w okresie od marca do maja 1940 r. miejscowej ludności zabraniano zbliżania się do ogrodzenia lasu katyńskiego, wytyczonego w odległości ok. 500 m od domniemanego miejsca egzekucji, których dokonywano zresztą w biały dzień. Wzdłuż ogrodzenia biegła uczęszczana droga publiczna. Dlaczego zatem nikt poza ogólnikowo rozpytanym Kisielowem nie słyszał jakichkolwiek odgłosów z miejsca kaźni ? Ponieważ mordu dokonano w miejscu tłumiącym odgłos egzekucji. Miejscem dowozu jeńców ze stacji Gniezdowo była z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością willa NKWD w Kozich Górach, położona nad brzegiem Dniepru.

VI. Logika zbrodni.

Wspierając się wiedzą o metodyce zbrodni w Twerze i Charkowie i uwzględniając logikę zabójców, spróbujmy zrekonstruować przebieg mordu. Kierunek wywozu jeńców Kozielska, z zastrzeżeniami - granica Polski, nie mógł wzbudzać negatywnych emocji większości eskortowanych. Wątpliwą wartość mają spekulacje o rzekomym zaniepokojeniu NKWD napisami pozostawionymi w wagonach przez Polaków z poprzednich transportów. Zauważmy, że oprawcy doskonale wiedzieli, że na podstawie napisów następne ofiary dowiedzą się dokładnie tyle, ile i tak same wkrótce zweryfikują, a co w gruncie rzeczy nie wniesie nic naprawdę istotnego do ich wiedzy na temat znaczenia podróży. Pozostawienie napisów w wagonach wynikało raczej z przebiegłości logistyków zbrodni, niż z rzekomych niedopatrzeń. Odkrywany kierunek mógł w niewielkim stopniu sygnalizować pasażerom miejsce przeznaczenia, ale już w żadnym - celu ich podróży. Dlatego oficerowie w swej masie nie mogli być zaniepokojeni rozładunkiem transportu na stacji kolejowej o nic im nie mówiącej nazwie Gniezdowo. [37]   Jeńców wożono ze stacji karetką więzienną ewentualnie zwykłym autobusem, którego okna były jednak od zewnątrz zasmarowane wapnem. Jak dziś wiemy, droga, prowadząca od szosy witebskiej do willi NKWD nad Dnieprem, mijała po prawej stronie w odległości 15-30 metrów przygotowane doły. Gdyby okna autobusu były przeźroczyste, pasażerowie zobaczyliby również pojazd, z którego wyrzucano trupy ich zastrzelonych wcześniej kolegów. Tymczasem miejsce wyładunku, skąd rejon pochówku był zupełnie niewidoczny, raczej uspokajało po przeżytej przez oficerów podróży zamkniętym pojazdem ze stacji kolejowej. Uwaga jeńców była zajęta widokami świata zewnętrznego po półrocznym okresie izolacji w Kozielsku a następnie dwudniowej podróży w więziennych wagonach kolejowych. Na miejscu oficerom odebrano sowiecką walutę, typową biżuterię naręczną (do tego typu zachowań jeńcy już przywykli), a także pasy, scyzoryki oraz inne przedmioty. Faktu, że konfiskuje się prymitywne środki samoobrony jeńcy mogli nie skojarzyć. Rewizja była na tyle pobieżna, by ofiar nie przerazić. Pamiętniki oficerów nie odzwierciedliły wyraźnego przeczucia egzekucji. Nie sposób rozsądzić, czy notatka majora Solskiego sporządzona była jeszcze przed wejściem do budynku czy już w jego wnętrzu. Biorąc pod uwagę tempo egzekucji można przypuszczać, że w ramach ok. 30-osobowej grupy osób, wśród których przywieziony został do lasu, moment jego egzekucji przypadł raczej w pobliżu końca kolejki. Inaczej Solski nie miałby czasu na sporządzenie zapisku. Do wnętrza willi wprowadzano oficerów pojedynczo, bądź małymi grupami, skąd poszczególne osoby wywoływano do izolowanego akustycznie pomieszczenia, podobnego do tych w Twerze i Charkowie, pod domyślnym pozorem rejestracji. Oprawcy nie mieli potrzeby obezwładniania przytłaczającej większości ofiar, choć sznurka im nie brakowało. Najwyraźniej psychologicznie zabójcy całkowicie panowali nad sytuacją, na co mimochodem ale ze znawstwem wskazał niesłusznie pomijany Tokariew. W tempie zdarzeń jeńcy nie powzięli zbiorowej świadomości oczekującego ich losu. Z naocznością zagrożenia każdy ze skazańców stawał już odłączony od swych towarzyszy. Nikt już nie odpowie na pytanie w jakim procencie przypadków oprawcy zdołali utrzymać ofiarę w nieświadomości aż do samego końca. Biorąc pod uwagę dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach i wariantach metodologię zabójstwa, odsetek ten mógł być bardzo wysoki. Przed egzekucją oficerowi zadawano standardowe zapytanie o tożsamość, a niezwłocznie po udzieleniu odpowiedzi i przejściu do celi śmierci egzekutor zaczajony w jej zakamarku oddawał strzał w tył głowy wchodzącego. Syromiatnikow tak opisał przebieg kaźni w Charkowie: Przyprowadzają (ofiarę) na korytarz. Tam ja, przypuśćmy, stoję w drzwiach. Otwieram drzwi: "można". Stamtąd: "wejść". Prokurator stoi za stołem, obok komendant. Pyta: "nazwisko, imię, imię ojca, rok urodzenia" i, powiedział - "możecie iść" Tu od razu "kłac" i już koniec, koniec." [...]"[Oczekujący w kolejce] nic nie widzieli. Oni tylko słyszeli odgłos. I to wszystko. Niczego natomiast nie widzieli". [38]  


Zachodnia fasada willi NKWD

3. Zachodnia fasada willi NKWD w lesie katyńskim ( foto"Amtliches Material zum Massenmord von Katyn" Berlin 1943")


Osoby oczekujące na swą kolej przed willą niczego nawet nie słyszały. Wzmiankowany przez Kriwoziercowa fakt pełnienia w okresie zbrodni służby w obrębie samego lasu przez dwie wydzielone karetki typu "cziornyj woron" mógł oznaczać, że samochody te transportowały zwłoki. Niemcy stwierdzili, że droga z szosy witebskiej do willi NKWD, biegnąca w pobliżu dołów grobowych była tak wąska, że nie pozwalała na wyminięcie pojazdów, jadących w przeciwnym kierunku. Dlatego pojazdy dowożące oficerów ze stacji pod willę NKWD, po rozładowaniu skazańców niezwłocznie odjeżdżały. Krótko potem, od strony przeciwległego wejścia do budynku podjeżdżały inne pojazdy celem odbioru zwłok. Ich przyjazd mógł być odbierany przez jeńców jako zapowiedź kolejnego etapu podróży. Tymczasem odgłos pracujących silników tylko dodatkowo zagłuszał huk wystrzałów wewnątrz budynku. Cykl mordu pojedyńczego skazańca od momentu przekroczenia przezeń progu "czerwonej świetlicy" do wyniesienia zwłok poza celę śmierci musiał zająć nie więcej niż 1 minutę, i tyle też praktycznie mógł zająć. Po wejściu do budynku niektóre ofiary nabierając podejrzeń, manifestowały je otoczeniu. Tych krępowano. Inaczej, niż przypuszczał dr Wodziński, krępowano nie tyle osoby młodsze i silniejsze, ile bardziej czujne i nieufne. W nielicznych przypadkach ofiary przejrzały podstęp, co skutkowało koniecznością ich błyskawicznego spacyfikowania. Jeśli taka sytuacja nastąpiła jeszcze przed wejściem do budynku, musiało to skutkować nadzwyczajnymi problemami dla konwoju. Zdarzało się to jednak w masie skazańców wyjątkowo (casus dla ekipy ekshumacyjnej czyniły m.in. zwłoki oficera o nazwisku Mejster, ze znamionami wielu nakłuć bagnetem, także kilka czaszek ofiar ze śladami wielokrotnego postrzału). Ciąg zabójstw nie musiał przebiegać od początku do końca według przedstawionego wyżej schematu. Fakt, że niektóre groby (nr 2, 4 i 5) zawierały w całości zwłoki skrępowane, naprowadza, że zaistniały istotne odstępstwa od stosowanej metody (np. egzekucja nad grobami, lub w ich pobliżu). Niebagatelny problem stanowi zarejestrowane w 1943 r. znalezisko pocisków w jednym z drzew, rosnących w pobliżu dołów. Znalezisko próbowano wyjaśniać na różne sposoby, od przypuszczeń, iż część ofiar rozstrzeliwano, skuwając ich kajdankami wokół pnia ( po cóż wobec tego jednak krępowanie innych sznurem), poprzez tezy o ćwiczeniach strzeleckich NKWD lub sugestii polowania w lesie. [39]   Ekipa polskich archeologów przy okazji prac ekshumacyjnych w latach 90-tych poszukiwała śladów kul w zachowanym drzewostanie. Według informacji, przekazanej autorom przez prof. M. Głoska, kierującego pracami, znaleziska nie potwierdzono, i to pomimo prześwietlania pni promieniami Roentgena. Tokariew, rozpytywany przez prokuratora rosyjskiego zasadniczo na okoliczność zbrodni w Twerze, lecz przy okazji zagadnięty o sprawę Katynia przekazał niezwykle istotną informację: opowiadali mi w Smoleńsku o postępowaniu głupszym. Tam z a c z ę l i [podkr. autorów] rozstrzeliwać na miejscu grzebania. I oto, co stało się sygnałem; tam jeden [ze skazańców] uciekał, usiłował uciec, krzyczał,[...] ludzie słyszeli. [40]   Wielokrotnie cytowany tu J. Trznadel, którego bezsporną zasługą poza przenikliwą analizą przedśmiertnych notatek katyńskich pozostanie również żmudne uzasadnienie, iż ofiary pierwszego transportu z Kozielska najprawdopodobniej znalazły swój spoczynek w dole nr 5, wypełnionym zwłokami powiązanymi w sposób szczególnie okrutny, z zarzuceniem płaszczy na głowę, zwierzenia te przekazał nieściśle: - Przy zatwierdzaniu i podpisywaniu zeznań Tokariew przypomniał sobie relację, - nie pamięta od kogo ją zasłyszał - o katyńskiej m e t o d z i e [podkr. autorów] rozstrzeliwań: nad grobami (...). [41]   To, co sam Tokariew nazywa wyjątkiem, J. Trznadel odczytuje jako zasadę. Prawdę o zbrodni obrazuje lepiej fakt, że rozważając przypadek grobów nr 2, 4 i 5 łącznie, mówimy o liczbie mniejszej, niż 1/5 ogółu rozstrzelanych. Przywraca to właściwe proporcje myślenia o tym, co jawi się wyjątkiem, a co winno się traktować jako regułę. Ogromnej większości oficerów, których szczątki spoczywają na polanie katyńskiej w ogóle nie krępowano. Oni nigdy tego miejsca nie widzieli. Ostatnim obrazem, który rejestrowali, nim padł strzał skrytobójcy była przestrzeń celi śmierci w odległym o kilkaset metrów , nieistniejącym dziś budynku nad brzegiem Dniepru.

VII. Miejsce zbrodni.

Według ustaleń niemieckich, teren Kozich Gór był ponad wszelką wątpliwość miejscem straceń CzeKa już od czasów rewolucji bolszewickiej. Egzekucji dokonywano tam nadal w latach 20-tych, po czym procederu miano rzekomo zaniechać aż po rok 1940. Zatem NKWD nie wykorzystywało walorów tego miejsca w okresie samego apogeum czystek stalinowskich lat 1937-39? Tymczasem właśnie w pierwszej połowie lat 30-tych w najdalej od szosy witebskiej położonym zakątku lasu wzniesiono imponujących rozmiarów budowlę o rzekomo wypoczynkowym przeznaczeniu. [42]   Ludność Nowych Batieków nie usłyszała już nigdy więcej charakterystycznych odgłosów egzekucji. Również wiosną 1940 r., choć cel przywozu Polaków był oczywisty. Naiwnością byłaby obrona tezy, że tzw. "willa" nad Dnieprem nie uwzględniała w samej swej konstrukcji funkcji miejsca kaźni. Jej określenie mianem miejsca wypoczynkowego wyższych urzędników NKWD ("Amtliches..") stoi w prostej analogii do określenia otaczającego ją tajnego cmentarzyska ofiar systemu mianem ulubionego miejsca festynów ludowych miejscowej ludności (Komisja Burdenki). Nie przewidując afery, wycofujący się w 1941 r. Rosjanie zaniechali zniszczenia budowli. Później budynek zajmowany był przez sztab jednej z pomocniczych jednostek Wehrmachtu. W okresie ekshumacji przedstawicieli prasy i obserwatorów nie dopuszczono do jego wnętrza, co mimochodem zobrazował J. Mackiewicz, cytując wypowiedź prof. G. Buhtza w garażu, położonym przed budynkiem: Ja panom pokażę garaż. -Idziemy w kierunku słynnej "daczy", domu wypoczynkowego NKWD.- Szukałem w tym garażu - ciągnie dalej profesor Buhtz- śladów kul. Myślałem, że jak to często bywa u bolszewików, służyć on mógł za miejsce kaźni. Wtedy się przed nim ustawia auta z zapuszczonymi motorami. Ale śladów kul nie ma. Ofiary strzelane były nad samym grobem. [43]   Prof. Buhtz nie uznał już za stosowne oprowadzić polskich dziennikarzy po samej willi. Znanych jest zaledwie kilka fotografii zewnętrznej fasady budynku od strony rzeki oraz tarasu na piętrze. Wiadomo, że budynek był duży (Niemcy określali go mianem "Schlosschen" - "zameczek") i wiadomo też, że poza wolno stojącym garażem w pobliżu znajdowała się mniejszej wielkości "dacza". Nie utrwalono szczegółowych opisów zewnętrznego wyglądu tych obiektów. Nie podano do publicznej wiadomości jakichkolwiek informacji na temat wewnętrznego ich rozplanowania. Jeśli zważyć, że sami Niemcy uznali je za noclegowisko katów, musi zdumiewać zaniechanie utrwalenia na miejscu jakiegokolwiek materiału dowodowego. O ile badania kryminalistyczne w budynkach nad Dnieprem w rzeczywistości przeprowadzono, czy można wyobrazić sobie racjonalny powód zatajenia przez Niemców ich rezultatów? Wydaje się, że byłby nim odgórny zakaz komplikowania wersji już wystarczająco czytelnej i użytecznej dla celów propagandowych. Zakaz taki mógł być wydany w chwili kłopotliwego odkrycia niemieckiego pochodzenia amunicji, użytej w trakcie mordu. Nie wiemy, czy archiwa niemieckie zawierają dokumenty, mogące rzucić nowe światło w tej sprawie. Gdyby istniały, ich utajnienie w okresie powojennym byłoby zrozumiałe w świetle wymogów "Ostpolitik" oraz zasady niezadrażniania szczególnych stosunków z ZSRR.Nieznane są też okoliczności zniszczenia budowli w okresie działań wojennych 1943/44 r. Niektórzy autorzy opowiadają się za wysadzeniem budynku w powietrze przez wycofujących się Niemców, inni zaś zakładają moment jej spalenia po zajęciu Katynia przez Rosjan. Z perspektywy "cui bono" na unicestwieniu obiektu mogło zależeć raczej stronie sowieckiej. Nie ma dziś wśród badaczy zgody co do położenia fundamentów budowli w terenie, który oddzielono od tzw. "memoriału" solidnym, stalowym płotem. Umiejscowienie willi uniemożliwił brak zgody władz rosyjskich na przeprowadzenie badań archeologicznych w tym rejonie lasu. Aktualnie w pobliżu skarpy Dniepru posadowionych jest kilka budynków, wzniesionych, sądząc po architekturze, już w okresie powojennym. Najbardziej w kierunku wschodnim usytuowany jest budynek tzw. "sanatorium matki i dziecka". Istnienie w tym miejscu budowli potwierdzały zdjęcia satelitarne, wykonane w latach siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Dalej na zachód położona jest kilkudziesięcioletnia willa z niewielkim tarasem, z którego, po przekroczeniu sąsiadującej drogi, prowadzą nieukończone i zdewastowane schody z elementów betonowych w dół po skarpie Dniepru. Wewnątrz obu obiektów wykonuje się aktualnie jakieś prace remontowe. Budynki te budziły w latach 90-tych zainteresowanie prof. M. Głoska. Polscy archeolodzy nie otrzymali jednak zgody na jakiekolwiek poszukiwania w tym rejonie lasu.


Charakterystyczny zakręt głównej drogi leśnej

4. Charakterystyczny zakręt głównej drogi leśnej, prowadzącej z cmentarza polskich oficerów nad Dniepr. Miejsce typowane przez autorów niniejszego artykułu jako odpowiadające położeniu zniszczonej willi NKWD (zdjęcie wykonane w lipcu 2000 r.)


Najbardziej na zachód tuż u szczytu charakterystycznego zakola rzeki, główna droga leśna, prowadząca z memoriału skręca w kierunku zachodnim. Jak wskazuje porównanie zdjęć lotniczych "Luftwaffe" z lat 1941-1944 ze współczesnymi zdjęciami satelitarnymi, bieg tej drogi nie uległ zasadniczej zmianie. W najbliższej okolicy tuż nad skarpą posadowiona jest niewielka ogrodzona dacza, wzniesiona najwyraźniej niedawno. Natomiast przed samym zakrętem po prawej stronie drogi wzniesiono zupełnie nowy i wciąż niewykończony budynek o kiepskiej architekturze, lecz z użyciem drogich materiałów budowlanych (klinkier, nowoczesna stolarka okienna). Budynek ten, który ma stać w miejscu dawnej "stołówki" miejscowi określają mianem "willi biznesmena". Nikt rozsądny nie stawiałby domu w tym miejscu. Zwłaszcza biznesmen. Z niewielkim przybliżeniem, usytuowanie tej właśnie budowli, odpowiada naszym zdaniem rzeczywistemu położeniu osławionej "willi" NKWD, miejscu stracenia kozielszczan. Rzeczywistym celem budowy mogło być usunięcie resztek fundamentów stalinowskiego miejsca kaźni. Czy zatem ostatnie ślady zbrodni zacierano jeszcze tak niedawno? Obiekt wznoszony był prawdopodobnie na krótko przed, lub nawet jeszcze w trakcie prac, związanych z budową cmentarza wojskowego. Cóż może świadczyć lepiej o głębokim rozdarciu rosyjskiego sumienia w naszych czasach? Teren lasu katyńskiego jest miejscem zbrodni znacznie przekraczającej wyobraźnią mord na polskich oficerach. Jedynie szeroko zakrojone badania archeologiczne nie tylko na całym obszarze Kozich Gór, lecz również na terenie innych okolicznych "wczasowisk" służb specjalnych, pozwoliłyby oszacować jej rzeczywistą skalę. Można w tym miejscu masowej zagłady lepiej pojąć sens otoczenia strefami ochronnymi hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Ograniczenie obszaru prawnie chronionego jedynie do (części) cmentarzyska ofiar z wyłączeniem centralnego miejsca zbrodni budzi odruch protestu. Sprzeciw budzi też sukcesywne zabudowywanie nowymi "daczami" terenu typowanego jako miejsce martyrologii. Niezbędne jest rozciągnięcie ochrony prawno-budowlanej na obszar całego masywu leśnego ze szczególnym uwzględnieniem skarpy Dniepru, gdzie rozegrały się te przerażające wydarzenia. Pora zrozumieć, że tu niczego nie da się przeczekać, licząc, że czas zatrze ślady i osłabi ludzką pamięć. Całe dzieje sprawy Katynia są tego najlepszym potwierdzeniem. Gdzie hipotekę gruntu obciąża ludobójstwo, tam solidarność ogólnoludzka musi wyprzedzać źle rozumianą lojalność szczepową. Akceptacja tej zasady nigdzie nie jest łatwa. Wiemy dobrze, jak trudna jest i w Polsce. Katyń to nasz ból, ale nie nasze brzemię. Uporać się z nim mogą tylko sami Rosjanie. Należy ufać, że podołają - zresztą we własnym, dalekosiężnym interesie.


Nota o autorach:

Michał Synoradzki - ur.1965, adwokat w Katowicach, dr Jacek Grodecki - ur.1964, geodeta satelitarny, pracownik firmy "Space Imaging", Dallas, USA, Victoria Plewak- ur.1974, historyk, praca dypl. "Sixty Years On. Examining a Stalinist Massacre" Univ. of Alberta w Edmonton, Kanada.

z powrotem [1] Dr. Wodziński podkreślał systematyczność i wprawę egzekutorów. Dla K. Skarżyńskiego wątpliwości nie podlegało, że widział efekty egzekucji masowej wykonanej wprawną katowską ręką. "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów." Londyn 1992 r. str. 186-190.

z powrotem [2] "Katyń. Dokumenty zbrodni. Tom II .Zagłada", W-wa 1998, str. 21.

z powrotem [3] zeznania Tokariewa, j.w. str. 449

z powrotem [4] "Ktos powiedział, że człowiek czuje bliską śmierć, ale to chyba nie prawda. Nasz żołnierz nie czuł niczego. Stał równie spokojny, jak przed chwilą. Słuchał, a może nawet i nie słuchał słów wyroku. Jedno było oczywiste - nie podejrzewał, że może dostać kaesa. A już przez myśl mu nie przeszło, że wyrok zostanie wykonany natychmiast po ogłoszeniu." W. Suworow "Żołnierze wolności" W-wa 1996 r. str.265.

z powrotem [5] Przeważający typ mentalności jeńca pozostawił S. Swianiewicz, kreśląc sylwetkę patrioty kpt. Bychowca jako pewnej przeciętnej, zob. S. Swianiewicz w "Zbrodnia katyńska wświetle dokumentów " op.cit., str. 23.

z powrotem [6] notatki D. Jakubowicza, M. Trzepałki, W. Wajdy, J. Zienkiewicza, A. Riegera - zob. "Pamiętniki znalezione w Katyniu" Paryż 1990.

z powrotem [7] Janusz K. Zawodny "Katyń" Lublin-Paryż 1989 r., str. 188.

z powrotem [8] Dalszych kilkaset sztuk elementów amunicji odnaleziono jeszcze w trakcie badań archeologicznych w latach 90-tych.

z powrotem [9] J.K.Zawodny op.cit. str. 29.

z powrotem [10] J.Tucholski "Mord w Katyniu" W-wa 1991 r. str. 511.

z powrotem [11] "(...) nie była to już droga wśród lasu, ale to szersze, otwarte miejsce, do którego ich dognano, polana, być może albo przestrzeń wyrąbana z drzew, to ciemność rozjaśniały reflektory stojących na skraju dwóch ciężarówek albo traktorów, nie rozpoznał dokładnie, a może rozpoznał, lecz nie zapamiętał, bo wtedy wszystko odbyło się błyskawicznie. Wpędzono ich w dwuszereg stojących tam mężczyzn, i gnano przez ten dwuszereg, a oni, ci stojący po obu stronach mężczyźni, chwytali każdego pod ramiona, wlekli siłą do przodu i skądś zaraz z tyłu padał strzał"., Wł. Odojewski fragm. Opowiadania z tomu "Zabezpieczanie śladów" Instytut Literacki, Paryż 1984, Czytelnik W-wa 1990., str. 87, "Wyciągnięto go z celki, upadłby, ale było za wąsko. Prawie zepchnięto go po stopniach samochodu. Spazm przeszedł. Zobaczył jednym mgnieniem sylwetki żołnierzy NKWD w mundurach, las. Ścięte sosny, dół. Obok dołu ktoś leży na wznak w oficerskim mundurze, ...iwski? Ale nie miał czasu myśleć o tym, prawie nieprzytomny, bo co innego słyszeć, a co innego widzieć, czuł tylko, jak prowadzi go dwu pod pachy w tamtą stronę, tuż obok stoi jakiś enkawudysta z pistoletem w opuszczonej ręce. Więc wbija nogi w ziemię, opiera się, wymuszony krok, jeden, drugi, i słyszy nagle krzyk tuż z tyłu: - Stoj! - Nie wiadomo, czy usłyszał strzał, czy tylko zobaczył ciemność lub może odczuł coś, z czego nie mógł już zdać sobie sprawy". J. Trznadel, fragm. opowiadania "Zginie, co z chmur" z tomu "Z popiołu czy wstaniesz?" K-w 1995 r., str. 16.

z powrotem [12] "Katyń. Dokumenty zbrodni. Tom II. Zagłada" W-wa 1998 r., str.23.

z powrotem [13] przekaz P. Klimowa w N. Lebiedjewa " Katyń - zbrodnia przeciwko ludzkości" W-wa 1998 r. , str. 211.

z powrotem [14] Jażborowski, Jabłkow i Zoria " Katyń. Zbrodnia chroniona tajemnicą państwową." W-wa 1998 r. ,str. 261-262.

z powrotem [15] "Rzeczpospolita" nr 30 z dnia 27.07.2000 r.

z powrotem [16] Wg. dr. Wodzińskiego udało się w 98% przypadków stwierdzić postrzał czaszki z wlotem w okolicy potylicy, wylotem zaś na czole, szczycie czaszki lub twarzy, w 0.4% podwójny postrzał czaszki, w 1.5% przypadków postrzał szyi) - "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów" op. cit. str. 186.

z powrotem [17] J. Trznadel "Powrót rozstrzelanej armii. Katyń - fakty, rewizje, poglądy" str. 42.

z powrotem [18] j. w., str. 49-50.

z powrotem [19] j. w. str. 42.

z powrotem [20] Przy zwłokach gen. Smorawińskiego jeszcze w trakcie ekshumacji w roku 1994 znaleziono m.in.: dwie złote monety - jedna 5 rubli z 1899 cara Mikołaja II i druga - dukat z 1726 r. arcybiskupstwa Salzburg wybity przez Franciszka Antoniego Harrach, a także złoty wisiorek z 4-listną koniczyną (...) M. Głosek "Badania archeologiczno-ekshumacyjne w lesie katyńskim k/Smoleńska" w "Zbrodnia nieukarana. Katyń, Twer, Charków" 1996 r.

z powrotem [21] W Ostaszkowie dokonano dokładnej rewizji jeszcze przy opuszczaniu obozu. Praktykę rewizji potwierdza zarówno treść pamiętnika A. Solskiego, jak i zeznania Syromiatnikowa, odnoszące się do zbrodni w Charkowie. Wyjątkowe przypadki rewizji w Twerze wzmiankował również Tokariew.

z powrotem [22] M.M. Blomberg "Katyń. Zbrodnia nieosądzona" Łódż 2000 r. wyd. Stow. Rodzin Katyńskich, str. 23.

z powrotem [23] J. Mikke "Śpij, Mężny w Katyniu, Charkowie i Miednoje", 1998 r. str. 134.

z powrotem [24] Wyd. "Fotointerpretacja w Geografii. Problemy Telegeoinformacji" Nr 25, 1995 r.

z powrotem [25] Zaniechanie rejestracji chronologii ekshumacji w warunkach eksploracji kilku grobów jednocześnie, powierzchowność teorii zabójstwa zbiorowego.

z powrotem [26] J. Rosiak "Badania elementów amunicji i broni palnej wydobytych w czasie ekshumacji w Charkowie i Miednoje" w "Zbrodnia katyńska. Droga do prawdy" W-wa 1992 r. str. 351.

z powrotem [27] "Grób 2/94(...), grób 25/95(...),grób 26/95(...) ponadto łuski i naboje karabinowe oraz pistoletowe i inne zabytki; część znajdowała się bezpośrednio przy szczątkach, część w postaci nagromadzonego stosu(...) grób 40/95 (...), grób 44/95 (...) łuski pistoletowe, grób 51/95 (...) resztki odstrzelonej amunicji, grób 52/95 (...)łuski karabinowe i pistoletowe(...) wiele naboi i odstrzelonych łusek karabinowych i pistoletowych(...), grób 55/95 (...)łuski karabinowe i pistoletowe(...), grób 56/95 (...)łuski karabinowe i pistoletowe(...)" A. Kola "Wstępne wyniki prac sondażowo-ekshumacyjnych przeprowadzonych w 1995 r. w Charkowie" w "Zbrodnia nieukarana...", op. cit. str. 64-72.

z powrotem [28] " Ważnymi znaleziskami są niewątpliwie łuski i pociski pistoletowe. Posiadają w większości kaliber 7,65 mm i były najpewniej przeznaczone do pistoletów "Walther", używanych podczas egzekucji w Kalininie" J. Skowron "Archeologiczne aspekty poszukiwań "dołów śmierci" w Miednoje k/Tweru w 1995 r. w "Katyń, Miednoje, Charków. Odsłanianie śladów zbrodni" Zgierz 1996 r. str. 57.

z powrotem [29] A. Nadolski i M. Głosek "Archeologiczne aspekty akcji badawczej w Charkowie i Miednoje 25 VII- 30 VIII 1991" w "Zbrodnia katyńska. Droga do prawdy" op. cit.

z powrotem [30] K. Godunow, I. Kriwozercow, M. Żygulow, M. Sacharow, G. Silwestrow, I. Andrejew ("Amtliches..." ).

z powrotem [31] św. M. Żyguliew w "Amtilches.." "Pewnego dnia, to było w 1927 r., pilnowałem koni z innymi chłopcami ze wsi blisko Kozich Gór. Zobaczyliśmy ciężarówkę jadącą od Smoleńska. Na szosie koło lasu w Kozich Górach zatrzymała się, z wozu wysiadło 11 ludzi, którzy zostali odprowadzeni do lasu. Zaraz potem usłyszeliśmy strzały. Po jakimś czasie strażnicy powrócili, wsiedli do samochodu i odjechali w stronę Smoleńska".

z powrotem [32] zeznanie, złożone w Verden dn. 31.05.1945 r.

z powrotem [33] J. Zawodny przytoczył dziwną opowieść kpt. J. Mintowt-Czyża, ręką tegoż żony, wg. której oficer ten, stojąc z grupą 96-98 jeńców na stacji w Gniezdowie, skąd dobiegały strzały z Katynia, miał być doraźnie amnestionowany przez dowodzącego oficera NKWD po starej znajomości z dzieciństwa. J. K. Zawodny op. cit. str. 119-120.

z powrotem [34] cyt. za J. Mackiewiczem -"Dymy nad Katyniem" w "Fakty, przyroda i ludzie" Londyn 1984 r. , str. 51.

z powrotem [35] W okolicy tzw. "dołów śmierci" słychać wyraźnie odgłosy ruchu pociągów dochodzących, albo z Gniezdowa, albo ze strony linii kolejowej, przebiegającej na północ od nekropolii. Odgłos salw karabinowych Kompanii Reprezentacyjnej W.P. w trakcie uroczystości poświęcenia cmentarza w lipcu 2000 r. czynił wrażenie kanonady słyszalnej w całej okolicy.

z powrotem [36] Niepublik. praca "Ustalenie maksymalnej słyszalności huku wystrzału" Wojsk. Inst. Techniczny Uzbrojenia, Zielonka 2001 r. . Wg. uproszczonych założeń eksperymentu stanowisko strzelców, posługujących się bronią systemu "Walther 4" kal. 7.65 mm, "TT" kal. 7,62 mm, oraz "Mosin" kal. 7,62 mm., znajdowało się ok. 400 m. w głębi średniogęstego lasu, zaś stanowiska obserwatorów natężenia odgłosu, ocenianego bez zastosowania specjalistycznych urządzeń pomiarowych (subiektywną metodą "na słuch", przyjmując umowną skalę głośności 0-5 ), znajdowały się w otwartym polu, w odległościach 500 m., 1500 m., 2500 m., 3000 m., oraz 3500 m. Dla najsłabiej słyszalnego huku z pistoletu "Walther 4" uzyskano następujące wyniki: - 500 m. - 5 pkt., 1500 m. - 4 pkt., 2500 m. - 2 pkt. , 3000 m. - 1 pkt., 3500 m.- 0-1 pkt. Dla pozostałych użytych rodzajów broni (kbk "Mosin", pistolet "TT"), eksperyment wykazał słyszalność huku jeszcze w odległości 3500 m. na poziomie 1 pkt., przy czym na bliższych dystansach huk był słyszalny nadzwyczaj wyraziście.

z powrotem [37] S. Swianiewicz był zaniepokojony właśnie odłączeniem go od kolegów w Gniezdowie, wręcz obawiał się o swój los. (zob. S. Swianiewicz "W cieniu Katynia" W-wa 1990 r. ,str. 114).

z powrotem [38] "Katyń. Dokumenty Zbrodni. Tom II", str.488-492

z powrotem [39] "Drzewo ze śladami kul. [...] Biorąc pod uwagę ograniczony dostęp do głównego obszaru, odbywały się tu ćwiczenia strzelnicze przechodzących przez las członków KGB [...] Wg. dr. Mariana Wodzińskiego w jego artykule "Moich 5 tygodni w Katyniu", "Fakty i dokumenty", Londyn 1947 r.: "Duża ilość kul tkwiących w sośnie rosnącej blisko dłuższego boku grobu nr.1 ... skłania do przypuszczeń, że pewna liczba egzekucji była wykonywana, gdy ofiary przyprowadzano w okolicę drzewa". Nie zgadzam się z opinią dr. Wodzińskiego. Według znanych mi zeznań świadków ślady kul na drzewie mogą świadczyć o prowadzonych tam ćwiczeniach strzeleckich funkcjonariuszy NKWD" W. Godziemba - Maliszewski, op. cit. str. 60.

z powrotem [40] Katyń. Dokumenty zbrodnii. Tom II, str. 467 .

z powrotem [41] "Rosyjscy świadkowie Katynia 1943-1946-1991" w "Zbrodnia katyńska. Droga do prawdy" W-wa 1992 r.

z powrotem [42] Kriwoziercow wymienił tu rok 1934 r.

z powrotem [43] "Dymy nad Katyniem" w: "Fakty, przyroda i ludzie" Londyn 1984 r., str. 51.



Artykuły o zbrodni Katyńskiej w tej witrynie (po polsku i angielsku).
Articles on this site about the Katyn Forest Massacre [in English and Polish].
"Doing justice to the dead."
"Sprawiedliwość dla zmarłych."
"Lost Souls."
"Zagubione dusze."
"Separate memories, separate sorrows."
"Odrębne wspomnienia. Odrębne smutki."
"The Soviet memory hole."
"Podróż w Sowiecką Dziurę w Pamięci."

"KATYŃ. MODUS OPERANDI"
Michał Synoradzki, Jacek Grodecki, Victoria Plewak. [po polsku]"

Return to the opening page.

Strona Główna (po polsku)

Katyn related sites and LINKS.

Email me.

Stalin's order to shoot the Poles.
A map of the Katyn massacre site.
Katyn related books and videos.
Information about the photos used in this site.
Katyn photos which people have sent me.
1943 Nazi photos of exhumations in Katyn Forest.
Polish language Katyn Forest Massacre lesson from the Association of Polish Teachers Abroad.
The Anglo-Polish agreement of 25 August 1939.
Early German/Soviet co-operation: the Treaty of Rapallo.
The rebellion of Russian troops at Courtine in 1917.
Second Lieutenant Janina Dowbor Musnicki Lewandowska, the Polish woman pilot murdered at Katyn by the Soviets.
A copy of the "legalistic" pretext Tito's "communists" used to murder Professor Doctor Ljudevit Jurak, on 10 June 1945.